Rzeźbę powyżej mija się, idąc chodnikiem obok francuskiego MSZ. Ot, tak, po prostu, dla wszystkich. Posąg upamiętniający Artistide Briand - jednego z ważniejszych polityków francuskich z początku XX wieku. Znany na świecie np. z paktu Brianda-Kelloga - traktatu międzynarodowego o wyrzeczeniu się wojny jako instrumentu polityki zagranicznej... historia niestety pokazała, że były to tylko słowa, słowa, słowa...
Moją uwagę najbardziej jednak przykuli artyści na ulicy. Jak w każdym większym mieście nie brakuje tu grajków czy śpiewaków, jednak - choćby w porównaniu do Warszawy - poziom artystyczny jest o wiele wyższy (wg mojej subiektywnej opinii). Nie powinno nikogo dziwić np. wejście do naszego wagonu w metrze panów z saksofonami, klarnetami czy innymi instrumentami dętymi, którym przygrywa podkład z linią melodyczną bardzo znanych utworów z gatunków typu jazz czy rock. Nagłośnienie do takiego recitalu stanowi wzmacniacz z jakimś zewnętrznym źródłem prądu, który spokojnie wystarcza, żeby zagłuszyć odgłosy pociągu. Oto kilka zdjęć...
Jak widać na załączonych obrazkach, w Paryżu można usłyszeć saksofon, skrzypce i gitarę. Do tego często dochodzi wokal. Soliści to jednak dość powszechny widok, również przy warszawskim metro centrum. Zdarzają się tam czasem większe grupy, ale czegoś takiego jak we Francji, nie widziałem... orkiestra smyczkowa w przejściu podziemnym między jedną a drugą linią metra?! Bardzo proszę.
Muzyka to jednak nie tylko granie i śpiew. Nie można przecież zapominać o tańcu! Dla fanów popisów B-boys mam filmik, nagrany tuż pod St. Michel. Moim zdaniem panowie naprawdę wymiatają, a przy tym są przekomiczni, stale emanują energią i angażują w zabawę publiczność. Żywiłowość 10/10.
Poza tym malarstwo na ulicy da się znaleźć w różnych bardzo kątach. Nie mówię tu o graffiti sensu stricto, ale o pracach nieco innych, zagadkowych. Niewątpliwie mają nieść jakąś wiadomość, przekaz, ale ja osobiście jeszcze ich nie rozszyfrowałem. Może Wam się uda...
To tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że otworzyłem przed Wami kolejną kartę z paryskiej księgi urodzaju. Artystyczna dusza ulicy stolicy Francji jest jednym z moich ulubionych celów podczas polowań z obiektywem, więc mam nadzieję, że jeszcze będę wracał do tego wątku w kolejnych wpisach. A bientot!
Jej-jej-jejjjj.. podoba mi się podejście prowadzącego bloga do "pracy", którą tu dla Nas "wykonuje". Wielki szacunek, o! :D
OdpowiedzUsuńŚwietne są te malunki ścienne. I dokładnie ze względu na to, że z tego, co publikujesz, nie są to wyłącznie grafitti, które (może popełnię społeczne faux-pas, a może nie.. ;p) już mi się trochę przejadły. Zwłaszcza, że w Warszawie nie widziałam szczególnie świetnych. Fakt faktem Warszawy nie zwiedzam z jakimś szczególnym zapałem, a wręcz ograniczam pobyty w niej do niezbędnego minimum, ale tym większy czar mają te malunki ze -szczególnie!- 4 ostatnich zdjęć. Czarujący styl, trochę jak komiks, trochę jak rysunki do animacji jakiegoś przyjemnego filmu.
We Wrocławiu są podobne w paru miejscach, teraz mi się przypomina, gdy o tym pomyślałam. :) Jednak dajemy radę.. na zachodzie kraju. :D
Ekhm, ekhm, Kubo, czyżbyś nie szanował orkiestry smyczkowej w podziemiach koło metra Centrum?! NO WIESZ! Panowie się starają.. mimo, że już dawno wypadły im zęby. :D
Alors.. a bientot! ;)